poniedziałek, 21 września 2015

Wakacyjne wyjazdy i podsumowanie wypraw lata 2015!



Witajcie, chwilę mnie nie było, ale już wracam. Zawitała już do nas jesienna pogoda, koniec lata nadchodzi i pora na podsumowanie wakacyjnych wyjazdów.

Pierwszym letnim wyjazdem była czerwcowa wyprawa na Węgry, zawitaliśmy do uroczej miejscowości Bogács, niedaleko Egeru. W drodze do naszego miejsca zakwaterowania zajechaliśmy również do Miszkolc, gdzie zobaczyliśmy cudowną panoramę miasta. Sam Bogásc jest mają miejscowością, nie ma w nim za dużo do zwiedzania, jednak posiada dość duży kompleks basenów, na którym panuje dużo mniejszy tłum, a i cena też jest korzystna. Nie leżeliśmy tylko w basenach lecz udaliśmy się też na wycieczkę do Egeru. Miasto bardzo piękne i warte zwiedzenia, jednak trafiliśmy na duży upał, który skutecznie nas odstraszył od wędrówek. 


1. Pomnik węgierskiego bohatera narodowego. 2. Katedra w Egerze. 3. Panorama Miszkolc.

 Tak jak rok temu pojechałam na tydzień do mojego K. Tym razem nie jechaliśmy tylko we dwójkę, lecz zaprosiliśmy jego współlokatorów na wspólny urlop. Ogólnie wrażenia mam mega pozytywne, pomimo chłodnej i wietrznej pogody udało nam się dużo zwiedzić i spotkać nowych, ciekawych ludzi.



1. Kościół w Ośnie Lubuskim. 2. Stary dworzec. 3. Lilie wodne. 4. Jezioro Czyste Małe.




W pierwszy dzień zwiedziliśmy Słubice i Frankfurt nad Odrą, gdzie przy okazji udało mi się wpaść do DM'u. Drugiego dnia zwiedziliśmy M.R.U. i Międzyrzecz (gdzie mają przepyszne naleśniki). Trzeci dzień to taki lazy day nad jeziorem u K., natomiast w czwarty dzień pojechaliśmy nad morze, za cel obraliśmy Międzyzdroje - miasto niby ładne, jednak mocno przereklamowane. W drodze powrotnej do K. zajechaliśmy do Kostrzyna na przystanek Woodstock, wiele się mówi o tej imprezie i w mediach jest promowana jako miejsce nie do końca bezpieczne i trochę negatywne, dlatego uważam, że trzeba mieć swoje zdanie i doświadczać nowych rzeczy na własnej skórze. Jednak po przyjeździe i zobaczeniu jak to na prawdę wygląda, dochodzi się do wniosku, że to co pokazują media to kompletna bzdura. Owszem jest dużo młodych ludzi, z "dziwnymi" fryzurami, ubranych w skórzane i czarne ubrania, jednak jest również mase innych ludzi i to w każdym wieku, ba są nawet całe rodziny z dziećmi i wszyscy się bawią. Kolejny dzień to odwiedziny u mojej rodziny i wyprawa do Poznania, niestety dojechaliśmy tam wieczorem i koziołki już nie chciały dla nas wyjść, jednak kamienice bardzo tego miasta są bardzo piękne i mam nadzieję, że jeszcze wrócę do niego na dłuższą wycieczkę. Następne daw dni spędziliśmy w domu K. i nad jeziorem, a później już był powrót do Rzeszowa. Naładowałam się bardzo pozytywna energią i ciesze się, że mogłam w końcu być nad naszym Bałtykiem oraz przekonać się jak wygląda Woodstock.

1. Plaża w Międzyzdrojach. 2. Żubr w Wolińskim Parku Narodowym. 3. Znowu stary dworzec w Ośnie. 4. i 5. M.R.U. 6. Ratusz we Frankfurcie nad Odrą.



Kolejnym punktem w wakacyjnym kalendarzu były Międzynarodowe Pokazy Lotnicze w Radomiu, może nie do końca jest to wypad wypoczynkowy, jednak możliwość zobaczenia zobaczenia dużych maszyn wzbijających się w powietrze i tego jak piloci latają oraz jakie akrobację wykonują jest bezcenna. Wrażenia są niezapomniane i naprawę warto chociaż raz wybrać się tam i zobaczyć jak to wygląda. Przy okazji przejazdu przez świętokrzyskie odwiedziliśmy zamek Krzyżtopór w Ujeździe, miasto Opatów oraz pałac w Baranowie Sandomierskim.


Pokazy lotnicze w Radomiu
  

1. Po lewej Baranów Sandomierski. 2. A po prawej Krzyżtopór. 
Co do planów mam jeszcze zaplanowane 2 wyjazdy, już bardziej jesienne: wypad na weekend w Bieszczady oraz zwiedzanie fortów Twierdzy Przemyśl. Jednak ich powodzenie zależy w dużej mierze od pogody.  


A Wy jak spędzacie wakacje/ urlopy?  Lubicie aktywnie spędzać czas i zwiedzać, czy jednak wolicie odpoczywać leżąc nad wodą i mniej zwiedzać?  A może szykują Wam się jesienne wyprawy?



poniedziałek, 13 lipca 2015

Pół roku z głowy, czyli kosmetyczni ulubieńcy czerwca!




Witajcie, dzisiaj będzie o ulubieńcach z całego półrocza oraz tych z ostatniego miesiąca. Z racji tego, że nie prowadziłam regularnych notek ostatnimi czasy, postanowiłam przygotować przegląd ulubieńców kosmetycznych z połowy roku 2015. Zapraszam!



Krem długotrwale nawilżający, Barwa Siarkowa, firmy Barwa. Mam cerę mieszaną z dużą skłonnością do zaskórników, jednak ostatnio moja skóra twarzy zaczęła się miejscami przesuszać i z tego powodu sięgnęłam po ten krem. Kosmetyk ten ma lekka kremowo-żelową konsystencję, szybko się wchłania, nie zapycha i dobrze nawilża. Mam wrażenie, że po nim moja skóra jest idealnie nawodniona. Jedyną na dłuższa metę męczącą rzeczą jest zapach, po dłuższym stosowaniu zaczyna troszeczkę męczyć, jednak można mu to wybaczyć. Dodatkowymi plusami jest to fakt, że to polski produkt oraz jego niska cena.



Vichy Capital Soleil, Aksamitny krem ochronny do twarzy SPF 50+.  Zastanawiając się czy wybrać ten krem czy jego matującego brata oraz biorąc pod uwagę przesuszoną skórę twarzy, zdecydowałam się na tę wersję. Bardzo ładnie się wchłania, przyjemnie pachnie i nie zauważyłam zapychania. Wiadomo nie matuje, zostawia delikatną poświatę, która szybko można zmatowić pudrem (osoby które dążą do "kredowego" matu nie będą zadowolone). Bardzo dobrze chroni, o czym przekonałam się w czasie weekendu na Węgrzech.


Miyo, Skin Care Powder, Puder ryżowy. Tani, nie zapychający i nie pylący puder matujący.  Opakowanie może nie jest zbyt urocze, jednak wykonane z solidnego plastiku. który idealnie nadaje się do noszenia w torebce i używania w czasie szybkich poprawek w ciągu dnia. Troszkę bieli, więc po aplikacji musimy chwilkę poczekać, jednak nie wpływa on na kolor podkładu. Efekt matu, który daje jest troszkę płaski i nie każdemu może się spodobać. Za tą cenę naprawdę jest warty wypróbowania.





12H Matt Mousse Make up, 010 Soft Ivory, Catrice. Szukałam idealnego lekkiego podkładu, który nie będzie robił maski. Po kompletnej klapie z Healthy Mix zdecydowałam się na podkład w musie od Catrice (dodatkowo skusiła mnie promocja w Hebe i jego cena ok. 13 zł). Dwa miesiące temu był dla mnie za ciemny, jednak teraz jest idealny. Ładnie stapia się z cerą, nie wchodzi w pory, nie utlenia się do pomarańczy, nie tworzy maski i dobrze kryje niedoskonałości. Na letnie miesiące uważam go za mój must have. Jednak na jesień i zimę będę szukać czegoś innego, może nawet znowu spróbuję minerałów.














Ziaja, Bio-żel pod oczy i na powieki kojący, ze świetlikiem. Przyjemny kremik pod oczy, używam go głownie rano, wtedy najbardziej widzę jego kojące działanie. Nie mam dużych problemów z cieniami, jednak po jego zastosowaniu rano skóra wokół oczu jest ładnie rozjaśniona. Nie klei się, szybko się wchłania i jest bezzapachowy oraz ma niską cenę. U osób, których skóra wokół oczu wymaga większej pielęgnacji raczej się nie sprawdzi i polecałabym bardziej bogate kremy. Sama też rozglądam się za bogatszym kremem na noc, jednak jeszcze nic mnie nie zachwyciło. Coś polecacie?

La Roche Posay, Effaclar Duo, krem eliminujący niedoskonałości, wersja bez plusa. Jeden z największych moich ulubieńców, który pomógł mi kiedy nastąpiło u mnie pogorszenie cery. Ma lekką konsystencję, która szybko się wchłania i nie tworzy lepkiej warstwy. Lekko zwęża pory i troszkę matuje, nie zapycha. Delikatnie złuszcza skórę, jednak nie powoduje podrażnienia, po jego stosowaniu szybciej goją się zaognione pryszcze. Dzięki wodnistej konsystencji jest bardzo wydajny, a jego kwiatowy zapach dodatkowo umila jego stosowanie. Jedynym jego minusem jest dość wysoka cena i trzeba szukać go na promocjach. Jestem też bardzo ciekawa jak sprawuje się nowa ulepszona formuła.

Potrójny kwas hialuronowy 1,5%, Zrób Sobie Krem.pl. Kto nie słyszał o półproduktach szybko powinien nadrobić zaległości i spróbować. Kwas ten to półprodukt wielozadaniowy. Stosuję go jako dodatek do maseczek i kremu, aby stały się bardziej nawilżające. Czasami mieszam go z olejem i stosuję na mój przesuszony skalp. A czasami dodaję go również do odżywki czy maski do włosów. Szybko łagodzi i koi wszelkie podrażnienia, skóra staje się napięta i gładka oraz odnoszę wrażenie, że zwiększa właściwości stosowanych kosmetyków i kremów. Na włosach i skalpie też doskonale się spisuje, skalp jest nawilżony, a włosy błyszczące.




Volume Million Lashes, So Couture, So Black, L'Oreal. Tusz zachwalany przez pratycznie cały blogerski światek, który i mnie się spodobał. Ma ładny czarny kolor, ładnie podkreśla i pogrubia rzęsy. Jednak trzeba z nim umiejętnie postępować, gdyż można sobie nim skleić rzęsy. Moje rzęsy są dosyć długie i gęste, więc jedna warstwa tuszu w zupełności mi wystarcza. Jednak tusz ten ma daw minusy: wysoka cenę oraz męczący zapach, który szybko się ulatnia i długo jest wyczuwalny.v

Paleta Oh So Special, Sleek Make Up. Również sława blogosfery, czyli paleta 12 cieni, w tym 8 matowych i 4 perłowych. Bardzo ładne zestawienie kolorystyczne, idealne do makijażu dziennego jak i wieczorowego. Cienie są średnio napigmentowane, bez bazy musimy sporo się napracować aby uzyskać bardziej wyrazisty efekt. Cienie idealne dla osób, które zaczynają swoją przygodę z makijażem oraz takich, które nie potrzebują wielkich ilości cienie i milionów kolorów. Ot taka idealna paleta na co dzień. Jednym minusem jest to, że cienie mogą się osypywać, szczególnie perłowe kolory. Plastikowa kasetka wyposażona jest w lusterko i aplikator. Jednak z moimi zdolnościami aplikator i lusterko nie wyszły najlepiej. Dostępna głównie online, cena bez promocji ok. 40 zł.




Avon, Szminka Ultra Colour Absolute, odcien Caring Coral. Bardzo intensywny, koralowo-czerwony z nutka pomarańczy kolor, który mam wrażenie, że podbija moją tęczówkę i optycznie wybiela zęby. Opakowanie jest ładne, trwałe i możemy mieć pewność, że nie otworzy się ono w torebce. Konsystencja jest dość twarda i zbita, jednak nie ma problemu z jej nakładaniem i rozprowadzeniem. Kolor jest ładnie nasycony, z delikatnym połyskiem, a dodatkowo odcień schodzi równomiernie w ciągu dnia. Nie wysusza i nie podkreśla suchych skórek. Cena katalogowa trochę wysoka, jednak często można spotkać promocję na szminki w Avonie.


Naturalny  Bio Olej krokoszowy firmy Etja. To mój stosunkowo nowy nabytek, jednak bardzo polubiłam ten produkt. Stosowany na skórę twarzy ładnie nawilża oraz działa przeciw zapalnie, wszelkie zadrapane pryszcze lepiej się po nim goją. Czytałam, że jednak może zapychać, więc bacznie go obserwuję, bo moja cera ma do tego tendencję. Stosowałam go na włosy i też świetnie się sprawdził. Nakładam go około 2-3 godziny przed myciem, po tym czasie zmywam i włosy są ładnie nawilżone, błyszczące i nie obciążone. Podobno ma właściwości spowalniające odrastanie włosów i jest polecany po depilacji, jednak ja takiego działania nie zauważyłam i dla mnie to totalna bujda, więc nie ma co się obawiać nakładania go na skalp. Zobaczymy czy dalej będzie się dobrze sprawdzać.

Ziaja, Kozie Mleko, Krem do rąk i paznokci. Mój faworyt, sprawdził się lepiej niż sławny krem Isany. Bardzo szybko się wchłania, nie lepie się i nie pozostawia tłustej warstwy na dłoniach. Bardzo dobrze nawilża, skóra dłoni jest ugładzona i mięciutka. Nie zauważyłam jednak jego wpływu na paznokcie, jednak nie wymagam tego od kremu do rąk. Minusem jest dla mnie jego zapach, bardzo pudrowy i babciny. Jednak za taką cenę i jego cudowne działanie, jestem to wstanie wybaczyć.

Blistex, Lip Relief Cream, Regenerujący balsam do ust. Bardzo dobry balsam do ust, który niesie szybka pomoc bardzo przesuszonym ustom. Jego konsystencja jest w sam raz, ani za rzadka ani za gęsta. Kolor jest biały, przez co musimy uważać stosujac go w ciagu dnia, ponieważ możemy skończyc z lekko białymi ustami, jednak po paru minutach balsam wchłania sie i biel ust znika. Najlepiej stosować go gruba warstwą na noc, a rano obudzimy sie z miękkimi i zregenerowanymi ustami. Używając tego balsamu pozbyłam sie problemu suchych skórek. Zapach ma lekko mentolowy, lecz nie jest on nachalny. Dale lekkie wrażenie chlodzenia ust, więc na zimowe miesiące radziła bym znaleźć inny balsam. Cena też jest zachęcająca do wypróbowania ok. 10 zł.



To byli by moi kosmetyczni ulubieńcy półrocza, nie ma tego za dużo ponieważ staram się stosować świadomą pielęgnację i nie "chomikować" kosmetyków. Mam jeszcze zamiar przygotować ulubieńców niekosmetycznych, jeśli mi czas pozwoli. A jacy byli Wasi kosmetyczni faworyci ostatnich miesięcy? A może macie jakieś ciekawe odkrycia?


środa, 24 czerwca 2015

Secondhand. Obciach czy skarbnica modowych perełek?


Witajcie!

Dzisiaj chciałabym poruszyć temat modowy, dotyczący kupowania ubrań w secondhandzie, tzw. "lumpeksie", "szmatach", "ciuchlandzie" itp. W moim mieście tego typu sklepy są bardzo popularne i łatwo można poznać kiedy jest dostawa nowych ubrań, bo w ten dzień przed sklepem ustawia się spora grupa ludzi. A jak nadchodzi godzina otwarcia to dzieją się dantejskie sceny i kobitki wręcz biją się o szmatki. Jak ktoś się interesuje sportami walki, to powinien się przejść wtedy do SH i na pewno odkryłby nowy styl kung-fu. 


Spotkałam się z bardzo skrajnymi podejściami na temat ubrań z drugiej ręki. Jedni twierdzą, że kupowanie w SH wyznacznik biedy, jeżeli nie stać kogoś na nowe ubrania to już jest ubogi, nie umie gospodarować pieniędzmi, w ogóle wstyd i obciach. Fakt ze około 10-15 lat wstecz jakość ubrań w SH nie była jakoś powalająca i nie ukrywajmy środki odkażające perfumami nie pachniały, a ubrania były wymieszane w dużych boksach, a cena była podawana na kilogram. Jednak jak w każdej dziedzinie możemy i tutaj zauważyć znaczący postęp. Sklepy używają mniej drażniących środków, boksy zastąpiono wieszakami, ubrania są rozwieszane i wyceniane za sztukę. Ba! Teraz powstają SH/komisy z ubraniami ekskluzywnymi, tylko znane marki i wszystkie ubrania ładnie uprane, uprasowane i na wieszaczkach, jak człowiek wchodzi to myśli, że znalazł właśnie drogi butik. 


Natomiast drugiej strony są osoby twierdzące, że w SH można ubrać się od stóp do głów i do tego w niskiej cenie. Jednak wiele z nich nie zwraca uwagi na stan kupowanych rzeczy.Jak wiadomo jakość ubrać w takich przybytkach jest bardzo różna, są nowe sztuki z metkami, a są też ubrania z plamami, czy dziurkami i należy bardzo umiejętnie szukać. Kolejna kwestia rozmiary, miks dowolny od XS-XXL i jeszcze większej ilości X przed L. Jednak to im nie przeszkadza i biorą jak leci wszystko, bo jak nie kupić pierdyliarda rzeczy, przecież to tylko złotówka za sztukę! Jednak trzeba troszkę przystopować, wziąć pod uwagę jakość przydatność danego ubrania. 

Źródło

Nie będę ukrywać, że sama kupuję ubrania w SH (wiadomo bieliznę osobistą kupuję nową, żeby nikt nie miał wątpliwości). Jednak moje podejście na przestrzeni lat się diametralnie zmieniło. Jako nastolatka buntowałam się przed takimi zakupami i wręcz nienawidziłam tego. Uważałam, że kupowanie tam ubrań to obciach i bardzo starałam się, aby moje ubrania były nowe i do tego z metkami znanych sieciówek. Wiadomo zależało mi wtedy bardzo na akceptacji i podziwie rówieśników. O jaka ja byłam naiwna i głupiutka!

Dopiero z czasem sama zobaczyłam, że w SH można znaleźć prawdziwe perełki to czasami nowe, z metkami! Akurat w moim mieście buszując w SH można natknąć się na wiele marek angielskich typu: Pimark, Atmosphere, Marks&Spencer i wiele innych. Bardzo często ubrania trafiają jako nówki sztuki razem z metkami, a cena bardzo kusząca, gdyż za cenę sieciówkowych spodni wątpliwej jakości, przy udanych łowach można mieć całą siatkę modnych ubrań. Jednak nie jest tak, ze kupuję tylko w "lumpeksie", po prostu doszłam już do takiego punktu w moim życiu, że kupuje to co mi się podoba. Podoba mi się coś z sieciówki, to kupuję; gdy w "lupeksie" znalazłam cudną rzecz, to biorę i kupuję. Jednak staram się, aby w danej rzeczy dobrze się czuć, a sam ciuszek był wyjątkowy, oryginalny, a dalej "mój". Moim dodatkowym plusem jest to, że mam w domu krawca, który potrafi umiejętnie dopasować ubrania, wiec jak tylko coś nie do końca leży tak jak chce, to nie mam problemu z przeróbką. Z resztą sama nawet ostatnio myślę nad nauczeniem się szycia. 

Czy mogę się wpasować w slow fashion? Chyba jeszcze nie do końca, moja waga ciała troszkę skacze i mam sporo ubrań za małych lub za dużych, więc nie mogę do końca uporządkować szafy. Jednak bardzo przychylam się do idei kupowania z głową, panowania zakupów i organizacji szafy. Dodatkowo zwracam tez uwagę na jakoś ubrań oraz to jak się czuję w danej rzeczy, jak i na uniwersalność kroju. Poniżej chciałabym zaprezentować Wam kilka moich lumpkowych zdobyczy i pokazać, że w SH mogą kryć się modowe cuda. :)



1. Sukienka w kwiatki, Urban Stitch 2.Czarno-białe kimono z frędzlami, firma Boohoo. 3. Spódniczka w kwiaty od Atmosphere. 4. Bordowa sukienka z New Look. 5. Niebieska bokserka z warkoczami, New Look. 6. Mała czarna z New Look'a. 7. Koszula w kratę marki GAP. 8. Grafitowa koszulka z kwiatami marki Forever 21.

Jak sami widzicie w second handzie można ładnie się obkupić, rzeczy bardzo dobrej jakości, a po bardzo przystępnych cenach. A do tego mamy pewność, że później na ulicy nie spotkamy osoby ubranej tak jak my. Ponad to koleżanki będą się często dopytywać skąd macie ciekawe i oryginalne ubrania. 

A Wy co sądzicie o takiego typu sklepach, kupujecie w SH czy jednak wolicie normalne sklepy/ sieciówki?


niedziela, 21 czerwca 2015

Dlaczego porzuciłam bloga? O problemach, smutku i powrocie.


Witajcie po bardzo długiej przerwie.

Jak można było zauważyć blog powstał i nagle się skończył. Niestety dopadły mnie problemy i nie mogłam pisać. Najpierw pojawiły się kłopoty z moimi studiami, a następnie wpadłam w sidła depresji. Na szczęście po trudnej walce i wielu miesiącach starań, aby pokonać samą siebie, w końcu udało mi się jakoś pozbierać. Chociaż nadal nie mogę powiedzieć, że jest już w 100% dobrze i nadal czuję, że w środku mnie jeszcze jest pełno smutku i szarości. Niestety depresja nie jest łatwą sprawą i jej piętno ciągnie się za nami przez długi czas. Jednak postanowiłam sobie, że wrócę do pisania. Może uważam to za formę swojego rodzaju terapii, poradzenia sobie ze sobą i mimo to chcę spróbować. 
(Źródło)
Myślałam również nad zmianą w kierunku tego o czym będę pisać. Chciałabym zamieszczać posty nie tylko na temat kosmetyków, lecz również poruszyć tematy związane z życiem, samopoczuciem, odnalezieniem siebie i tego jak być szczęśliwym. Myślę, że pojawią się też posty związane ze sportem, dietą. Mam masę pomysłów i sama nie wiem od czego najpierw zacząć. Jak sami wiecie w blogosferze jest wiele blogów o podobnej tematyce, jednak czytając po raz kolejny o tych samych rzeczach na kilku różnych blogach, czytelnik ma ochotę wyrzucić laptopa za okno. Nie twierdze, że mój blog będzie super, hiper zajeb**, jednak nie mam zamiaru pisać osobnych postów dla każdego kosmetyku, rzeczy jaką mam. 

Trzymajcie za mnie kciuki, aby tym razem się udało i do zobaczenia w kolejnych postach.


PODPIS

wtorek, 2 września 2014

Gdzie ten matujący efekt?! O przygodzie z matującym kremem do twarzy z SPF 50+ z Ziaja Med


Witajcie, dzisiaj chciałabym chciałabym poruszyć temat filtrów i ochrony przeciwsłonecznej oraz wyrazić moją opinię o jednym matującym (?) kremie z filtrem.

 Słońce ma ważny wpływ na funkcjonowanie całego naszego organizmu. Wpływa na nasze samopoczucie - nie wiem jak Wy, ale ja często w pochmurne i deszczowe dni czuje się gorzej, a jak tylko odrobinę się rozpogodzi już poprawia mi się humor. Promienie słoneczne umożliwiają też syntezę witaminy D oraz pobudzają nasze ciało do wydzielania wielu hormonów. Jednak nadmierna ekspozycja może wywołać bardzo niekorzystne skutki, nie chodzi mi tylko o takie natychmiastowe jak poparzenie słoneczne. A gównie mam na myśli skutki, które pojawiają się dopiero po jakimś czasie - fotostarzenie, złośliwe zmiany barwnikowe itp.
To tyle takim króciutkim i bardzo ogólnikowym wstępem, zachęcam Was do głębszego zapoznania się z tematem wpływu promieniowania słonecznego oraz ochrony przed nim. W internecie można znaleźć mnóstwo artykułów na ten temat.

Ale do rzeczy, bo mam mówić o matującym kremie do twarzy z SPF 50+ marki Ziaja Med.



 Po wizycie u mojego dermatologa, skonsultowaniu moich przebarwień i dodatkowym ostrzeżeniu mnie przed szkodliwym wpływem promieni słonecznych na moją cerę, udałam się na poszukiwania odpowiedniego kremu z filtrem.
Wiadomo na samym wstępie moje poszukiwania zaczęły się od poszukiwań wirtualnych, a później trafiłam do apteki. I tak oto zdecydowałam się na bohatera dzisiejszego postu.



Opis producenta:

" PROBLEM: 
skóra łatwo ulegająca poparzeniom słonecznym oraz reakcjom fotouczulającym , ze zmianami barwnikowymi. 

WSKAZANIA:
skóra tłusta, mieszana, skłonna do trądziku, z przebarwieniami. Polecany przy leczeniu dermatologicznym oraz po zabiegach medycyny estetycznej. do stosowania przy ekstremalnym nasłonecznieniu, również dla osób aktywnie uprawiających sport.

EFEKT MED
- zapewnia bardzo wysoką ochronę przed promieniowaniem UVA iUVB.
- zapobiega podrażnieniom słonecznym.
- chroni naskórkowe zmiany barwnikowe - znamiona i pieprzyki.
- zabezpiecza skore przed powstaniem przebarwień. 
- neutralizuje wolne rodniki odpowiedzialne za fotostarzenie. 
- skutecznie absorbuje nadmiar sebum.
- pozostawia na skórze niewidzialną warstwę matującą. "  



A teraz moje wrażenia:
 Za ok. 18 zł dostajemy 50 ml produktu w poręcznej tubce, która zapakowana jest w kartonik. Całość opakowania jest zachowana w minimalistycznej i przejrzystej stylistyce. Po wyciśnięciu porcji produktu, naszym oczom ukazuje się gęsty krem o żółtawym zabarwieniu i delikatnym zapachu. Aplikacja kremu jest łatwa, bez problemu się rozprowadza na twarzy. Jednak niestety krem nie wchłania się do matu i pozostawia lepką warstwę na twarzy, którą musimy dość mocno zmatowić, a to zadanie do łatwych nie należy.

 Ale nie zrażona tym postanowiłam mu dać szanse, po wyjściu i 10 minutowym spacerze na przystanek autobusowy moja twarz z tym kremem była mokra i bardzo się świeciła.  Nie poddałam się i postanowiłam dać mu jeszcze jedną szanse, tym razem stosując do pod makijaż. Użyłam minimalnej ilości tego kremu, następnie użyłam podkładu Bourjois 123 Perfect Foundation i mocno zmatowiłam pudrem. Niestety efekty był podobny i szybko cały podkład spłynął mi z twarzy.

Kolejne podejście dałam mu podczas wyjazdu nad wodę i tam solo sprawdził się idealnie. Do plażowania nadaje się idealnie, pod makijaż raczej nie. Mam mieszane uczucia co do niego, postaram się go zużyć. Może w chłodniejszych miesiącach moja skóra się do niego przekona. A ja dalej szukam idealnego kremu z filtrem. Możecie mi coś polecić lub powiedzieć czego unikać? Bardzo proszę o propozycje :)


PODPIS

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

I mnie dopadł szał na niemieckie kosmetyki - zakupy w DM.

Witaj!
Tegoroczne lato nie odpuszcza i możemy czuć się jak mieszkańcy tropików. Ale do rzeczy :)

W polskiej blogosferze królują kosmetyki od naszych zachodnich sąsiadów; nie ma chyba nikogo kto nie słyszał o kosmetykach Balea, Alverde czy P2. Jednak niestety w naszym kraju nie ma drogerii DM i dostęp do nich mamy tylko przez sklepy internetowe lub przez podróże i zakupy zagranicą.
Przeglądając blogi co chwila trafiałam na recenzje niemieckich kosmetyków i niestety przepadłam. Też chciałam spróbować :D Myślałam nawet nad zakupami na stronie jakiegoś sklepu lub portalu akcyjnego, jednak postanowiłam się wstrzymać i  oto moja cierpliwość opłaciła się.
I tak będąc w połowie lipca na wyjeździe udało mi się zrobić zakupy w niemieckiej drogerii DM oraz Rossmann.

Oto moje zdobycze:














- Balea, Nawilżająca odżywka Mango + Aloe Vera - piękny zapach, owocowy, typowo letni, osobiście jestem zakochana od pierwszego powąchania, oby działanie było takie same.

- Balea, Bodylotion Malina & Trawa cytrynowa -jakoś nie przepadam za balsamami do ciała, jednak ten zapach, cudo :) Balsamu użyłam około 3 razy, jak na razie mogę powiedzieć, że bardzo szybko się wchłania, nie pozostawia klejącej się warstwy i długo pachnie.

- Alverde, Żel pod prysznic z edycji limitowanej Stadtgeflüster ("Szepty miasta") - cudowny zapach, dla mnie pachnie cytrynowymi ciasteczkami i herbatą Earl Grey ♥

- Balea, Szampon Oil Repair - kolejny blogowy hit, po pierwszym użyciu włosy były bardzo nawilżone, sypkie i sprężyste. Zero obciążenia, a kosmyki ładnie dociążone. Oby taki efekt utrzymał się przy dłuższym stosowaniu.

- Balea, Peeling pod prysznic z edycji limitowanej o zapachu mandarynki i pomarańczy - cudowny, energetyczny zapach, przy tych temperaturach jest idealny.

- Sante, Szampon do włosów zniszczonych pomarańcza i kokos - kupiony w niemieckim Rossmannie, na razie czeka na swoją kolej, zapach bardziej cytrusowy niż kokosowy. 

- Balea, Mydło do rąk z limitowanej edycji Süßer Flirt o zapachu pigwy i dzikiej róży - mydełko świetnie się pieni, nie wysusza rąk i ładnie pachnie.

- Ebelin, jajko do make-up'u -  kolejny blogowy hit, uważany za odpowiednik sławnego i drogiego Beauty Blender'a. Ostatnio mam problemy z trzymaniem się podkładu, jednak może uda mi się okiełznać chwilową niedyspozycję. Na razie testuję pędzel do podkładu z Hakuro, ale na różowe jajko też przyjdzie kolej. 

- Sante, Brzozowa odżywka do włosów osłabionych - również zakupiona w Rossmannie, jeszcze jej nie używałam, też czeka na swoją kolej. Kupiłam ja ze względu na olej z orzeszków ziemnych w składnie, dodatkowo ma piękny ziołowy zapach.   

I oto są moje zakupu z Zachodu, marka Balea zdecydowanie zdominowała moje zakupy. Mam jednak nadzieję, że uda mi się przy najbliższej okazji zrobić jeszcze zakupy w drogerii DM, może tym razem skusze się na coś z kolorówki. A Wy co polecacie z drogerii DM?

Pozdrawiam 


PODPIS



niedziela, 3 sierpnia 2014

Raz, dwa, trzy! Próba mikrofonu :)

Witaj drogi Czytelniku!
Może na wstępnie coś o mnie. Jestem Karolina, mam 23 lata i obecnie studiuję w moim rodzinnym mieście Rzeszowie. Interesuję się wieloma rzeczami, które nie tylko są związane z moimi studiami. A są to m. in.: muzyka, film sport, moda, uroda. Troszkę to bardzo ogólnikowo, ale właśnie o tych moich zainteresowaniach mam zamiar prowadzić wpisy na tym blogu; więc wszystko się wyklaruje w swoim czasie.

Jak wiadomo w sieci jest pełno różnych bogów o modzie, kosmetykach, tzw. "lajfstajlu". Jednak chciałabym w końcu podzielić się też swoimi opiniami, spostrzeżeniami oraz pomysłami, nie tylko w tych dziedzinach, a być może uda mi się rozwinąć i zaciekawić Cię moimi wpisami.